piątek, 19 lipca 2013

Szakal na obczyźnie czyli "Powracające przed oczami retrospekcje...." część trzecia.

Siemka
Kolejny  relacja :-) ale jeszcze nie ostatnia!!! Dodam na wstępie, że przygotowania do maratonu trwają. Cały czas staram się realizować plan treningowy, diety jak na razie brak, może na ostatni tydzień przed maratonem coś zastosuję (tak jak mój brat) a z nie piciem  alkoholu  bywa różnie ;-)
Czas na opisanie kolejnego biegu, który utkwił w mojej pamięci. Zanim jednak napiszę co to za bieg, bardzo krótko postaram się streścić co działo się w mojej karierze biegowej nim w nim wystartowałem. Po Biegu Niepodległości w Warszawie poczułem, że mam moc :-) Już dwa dni później pobiegłem w Biegu o Puchar Marszałka, który odbył się tam, gdzie odbywa się obecnie parkrun, czyli w Parku Poniatowskiego. Tydzień później wraz z Szakalami zjawiłem  się w Bełchatowie, by tam ustanowić swój obecny rekord na 15 km z czasem 1:07:20, potem jakiś bieg w zimowym GP łodzi, pojawiłem się nawet na początku grudnia na pierwszym treningu drużyny "dbam o zdrowie", który to cykl przygotowywał do maratonu. Niestety, po treningu tym pobiegłem dopiero w Biegu Sylwestrowym. 31 grudnia. Do Arturówka wybraliśmy się w składzie: Lewy (biegasz jeszcze?), brat (ten to biega! ukończył maraton, a we wrześniu będzie poprawiał życiówkę w Oslo) oraz Łuki (koniec kariery?) no i ja. Mi coś tam dolegało... jakaś gorączka itd... ale nie było tragedii, bo udało mi się pokonać brata, ale smutniejsza wiadomość to zajęcie gorszej lokaty niż Lewy (rywale z zakładu dot. biegu, który miał się obyć w  11 listopada 2012).
Ale mimo tego to i tak sukces, bo jadąc na bieg nie miałem wcale w nim startować, a robić jedynie za kibica i obserwatora.
Nowy rok, czyli 2012 zaczął się pięknie 95 km przebiegniętych w styczniu, niestety w lutym już tylko 25 km. Marzec - zerowy kilometraż :-/. Ale sukcesem zimy było na pewno sklasyfikowanie w Zimowym GP Łodzi <hura>. Po trwającej blisko dwa miesiące rozłące z bieganiem postanowiłem wystartować w dyszce przy łódzkim maratonie, do której zapisałem się miesiąc wcześniej. Niestety bez treningu dobrego czasu nie udało się zrobić, bieg ukończyłem z wynikiem 52:48. Po tej imprezie nawet trochę się ruszyłem :-) Na moje kolejne treningi przypadały kolejno: VI Bieg Wdzięczności w Konstantynowie, Dycha Justynów-Janówka (to mój najcięższy bieg w karierze)
gdzie ledwo udało się zmieścić w godzinie... na tak znakomity wynik złożyło się nietrenowanie, trudna trasa, warunki atmosferyczne (cieplutko), dzień przed, no i słabe odżywianie się w dniu biegu... bieg ledwo co ukończyłem i miałem już chwile zwątpienia  żeby przejść do spaceru (zresztą tempo na ostatnich kilometrach było już spacerowe) jednak Lewy, który biegł ze mną na tyle mnie wkurzał, że tego nie zrobiłem. Wykończył mnie tego dnia i jeszcze chciał mi ustąpić miejsca na mecie. Ale na to nie pozwoliłem i to on pierwszy ją przekroczył.  Bieg zaczęliśmy tempem poniżej 5 min/km jednak spadało ono masakrycznie i praktycznie już od połowy dystansu tempo powyżej 6 min/km.
 Długo dochodziłem do siebie po tym biegu. Na szczęście w okolicach mety było się czego "napić" i dało się uśmierzyć gorycz przegranej z Lewym :P

W bezpośrednim starciu z Lewym 2-0 dla niego a 11 listopad coraz bliżej... ale polegałem na bracie, że to on zapuści wąs po tym zakładzie! Kolejny miesiąc to maj. Też niezbyt dobry w moim wykonaniu, dwa biegi po 10 km (majowy piknik w Wiączyniu oraz jubileuszowy X bieg ulica Piotrkowska (45:14) i do tego 20 km treningów. Czerwiec... tutaj mogę się pochwalić, bo aż cztery wyjścia, w tym trzy to treningi!!! Łączny kilometraż 46 km, czułem się świetnie przygotowany do zbliżających się zawodów to jest do Biegu Świętojańskiego w Lesie Łagiewnickim. Ponad 30 km w nogach, prawdziwa świeżość i głód biegania... Pojawiam się na miejscu zawodów na pół godziny przed startem, a okazuje się, że nie mam w czym pobiec. Zapomniałem butów z działki. I tutaj odbył się prawdziwy wyścig, ale na szczęście zdążyłem obrócić do M1 po buty przy tym nie dostając żadnego mandatu, a po biegu żadnego odcisku na stopie. Podziękowanie dla Kaśki i Anki za pomoc w odbiorze numeru startowego ;-) Sam bieg już bez historii, dałem radę i ukończyłem z czasem 1 godzina 12 minut.  No i w końcu nadchodzi lipiec!!! I przechodzę do meritum! A więc:


XXII Międzynarodowy Bieg po Plaży, 08.07.2012

Na sam bieg zapisałem się sporo wcześniej,  dokładnie nie pamiętam, ale pewnie na miesiąc przed już widniałem na liście startujących. Czerwiec jak dla mnie spędziłem dość aktywnie. Zresztą 15 km już zdarzało mi się biegać z tym, że nie po plaży :-)  Bieg w dobrze mi znanym Jarosławcu połączyłem z wakacjami (niestety krótkimi, bo tylko 4 dni). Nad morze dotarliśmy w piątek koło 6 rano (po drodze burza), ale kto dotarł? Wybraliśmy się w trójkę, ale biegłem tylko ja, a te dwie osoby to moi najwierniejsi kibice. Dzięki Mamo i Tato :-). Zakwaterowanie w dobrze znanym obozowisku harcerskim! Pewnie wiele osób kojarzy tą miejscówkę. I tym razem nas nie zaskoczyła, pyszne posiłki, świetna atmosfera i super ludzie.
Piątek praktycznie cały spędzony na plaży, a ja straciłem głos... Jakiś wirus:-/ uratować mnie miał lek reklamowany przez Ugo Ukaha (ówczesny piłkarz ostatniej Polskiej drużyny grającej w fazie grupowej Ligi Mistrzów), może nawet pomogły te tabletki, choć moim zdaniem bardziej skuteczne był napój Perła z Lublina :-), dzień przeleżany i przespany na plaży. W Bałtyku tego dnia za wiele się nie pokąpałem. Wieczorem po kolacji zebrałem się na pierwszy w życiu bieg po plaży, ten jeszcze treningowy... Pogoda super, dystans to połowa tego, co miało nastąpić za dwa dni, na plaży piękne widoki, na horyzoncie zachód słońca <tęskni>. Pogoda w ten weekend rozpieszczała plażowiczów, ale czy biegaczy również? Może niekoniecznie, ale to w końcu lato więc po co malkontenctwo? :P Sobota bez biegania, jedynie leżakowanie, spacerowanie, świeża rybka w smażalni, a wieczorem odbiór pakietu startowego (Super koszulka - pisząc relację mam ją na sobie) i pora wracać do domu czyt. namiotu.

Dzień biegu :-) Pogoda super. Jest gorąco. Ja truchcikiem udaję się w kierunku Jarca (moje obozowisko oddalone od miejsca mety około 2 km.) Rodzice idą na plażę i tam mają dopingować. Spotykam znajome twarze z naszych łódzkich biegów, (pozdrowienia dla Łódź Running Team) krótkie rozmowy, krótka rozgrzewka i oczekiwanie na czas startu (również krótkie). Jest sygnał i wszyscy ruszają, jak wszyscy to i ja. Standardowo ruszyłem za szybko ale to nie tylko mój błąd, prawda? Pierwsze trzy kilometry to głównie asfalt i krótki zbieg przez las do plaży. Tutaj tempo miałem niezłe bo w granicach 4:40, następne 6 kilometrów to plaża, z czego pierwszy kilometr to plaża sypka (oddalona od morza) tempo spada i wynosi ponad 6 min/km było by znacznie gorzej ale sił dodają kibice!
 Po nawrocie jest lepiej, bieg po twardszym mokrym piasku nie sprawia już takich trudności, a bliskość wody nieco ochładza. Na plaży mnóstwo ludzi, ja zostaję uznany za reprezentanta Holandii przez młodych kibiców, ach te szakalowe barwy :P

Następny kilometr to las, a pozostałe pięć to już pas startowy i asfalt. Jest naprawdę gorąco, plaża dała się we znaki. Sił zaczyna brakować, po drodze chłodząca mgiełka zorganizowana przez straż pożarną,  niestety daje schłodzenie tylko na chwilę. Po drodze napotykam Generała Romana Polko, trzymam się go coś koło dwóch kilometrów, jednak potem odpuszczam, a on powoli się oddala.

Trochę szkoda, że nie byłem w lepszej formie :P ostatnie kilometry biegnie się bardzo ciężko, widać już ludzi z medalami, oni są tymi szczęśliwcami, którzy mają już za sobą linię mety, trochę im zazdroszczę, ale jeszcze chwila i ja wpadam na metę Jak się okazało generał pokonał mnie o minutę. Ostatnie sto metrów jeszcze wyścig z jakimś Panem, któremu nie dałem się prześcignąć, ku radości mojej i rodziców.

Piękny medal z muszelką wisi na szyi, a my ruszamy w kierunku plaży popijając napój otrzymany za voucher z pakietu startowego. Bym zapomniał mój czas to: 1 godz. 18 min. 34 sek.
Zdjąć buty i pomoczyć nogi w morzu, bezcenne. W sumie to był pierwszy dzień gdy naprawdę popływałem w Bałtyku.

Czułem się znakomicie, rodzice udali się na swoją ulubioną plażę a ja na dekorację zwycięzców. Tam dowiedziałem się pewnej ciekawostki. Otóż od 8 lipca 2012 roku wiem już, że marka produkująca sprzęt biegowy Kalenji wzięła swą nazwę od jednego z najszybszych plemion w Keni i- Kalenjin. Wieczór przeleżany na plaży. Kolejny dzień to plaża i spacerek oraz kupowanie pamiątek i powrót do rzeczywistości...
Oj to był bieg, oj to był wypad! Polecam każdemu tą imprezę. Mam nadzieję, że będzie mi dane tam jeszcze wystartować!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz