niedziela, 22 grudnia 2013

Zaraz święta...

Mój powrót do zdrowia ciągle w toku...  Do końca roku już bardzo mało dni. Sznase na wybieganie zamierzonego celu sporo zmalały, ale jeszcze są;-) Zostało 118 kilometrów... Nie wierzę, że ta bariera tysiąca kilometrów jest nie do pokonania... Choć nigdy jeszcze się nie udało. Ale tak to jest jak się na koniec roku chce nadrobić, zamiast regularniej pobiegać przez dwanaście miesięcy. Może w 2014 bedzie inaczej. Bardzo bym tego chciał... żeby bóle kończyn dolnych nie przeszkadzały w regularnym bieganiu.

Tymczasem pora na ubranie choinki itd... :-)

niedziela, 15 grudnia 2013

one, two, three, four, five... just five!!! czyli piąty start w parkrunie :-)

Jakiś czas temu to się działo... Pewnie już nie pamiętam wszystkiego. No ale...
Mój piąty start... dzień przed biegiem sporo myślałem jak mam to pobiec? Szybko samemu? Czy potraktować to treningowo i pobiec z Kamilem?
Rano telefon do Kamila czy  nie zmienił zdania? Rozmowa nie trwałą długo... po 15 minutach widzieliśmy się już w parku. Dotruchtaliśmy praktycznie w tym samym momencie. Krótka rozmowa... i udajemy się w kierunku tłumu (50 osobowego ;-)).
Tam jak zwykle to samo. Osoby biegnące pierwszy raz dostają kilka wskazówek by za chwilę usłyszeć komendę do startu. Tymczasem u mnie w głowie zapadła decyzja. że dzisiaj się wyłamię i nie będę się z nikim ścigał!!
No to zaczynamy!! Na pierwszej prostej to samo co zwykle! Nie ma znaczenia ile kilometrów masz w nogach w tym roku, nieistotne jest to, że to Twój pierwszy start, zupełnie nie jest ważne w jakmi czasie biegasz kilometr bo tutaj jest wyścig. Tutaj amatorzy prawie dorównują profesjonalistom. By po zrobieniu trzystu metrów zmniejszyć tempo o połowę ;-) My też ruszyliśmy ostro ;-) W sumie to było takie tempo jak zwykle... zegarek pokazał coś w granicach 4 min/km albo i mniej. Zastanawiałem się na co stać Kamila? W sumie jedyne co ostatnio biegał to kilkanaście kilometrów na bieżni? A tu nagle porwał się na piatkę w terenie i zaczął tak szybko...  Dobra na szczęście nie muszę go hamować bo wszyscy zaczynają zwalniać a przy okazji i my. Ale mimo tego pierwszy kilometr wyszedł w dobrym tempie 4:40 min/km. Tak sobie biegniemy ale mnie coś ciągnie żeby kogoś wyprzedzić :-/ Na szczęście udało mi się zapanować nad moim zapędami. No to lecimy dalej! Po oddechu słychać, że się nie obijamy. Pora na pierwsze starcie z podbiegiem i tutaj pokazujemy moc i mijamy kolejne osoby. Ale i nas mije ktoś... czarnoskóra dziewczynka lat z piętnaście... Tempo drugiego kilometra sporo wolniejsze bo 5:27 min/km. Ale teraz trochę odpoczniemy bo zaczyna się zbieg... tam oddech wraca do normy i łapiemy siły na drugą połowę dystansu. Dostajemy doping od wolontariuszy i przyspieszamy. Kamil mówi, że jak będzie ostatni kilometr to mam dać mu znać to jeszcze podkręcimy tempo. Ale jak się okazuje większe obroty pojawiają się już po połowie trzeciego kilometra! Górkę pokonujemy w mgnieniu oka. A przy okazji kogoś wyprzedamy a także zbliżamy się małymi krokami do naszej małej koleżanki z poprzedniego okrążenia. Już wiem, że Kamilowi chodzi to samo po głowie co i mi... :P No to dobra!! Widzę, że robi redukcje a obroty się zwiększają i to mocno!! Wyprzedzamy!! Ostatni kilometr!! Lecimy już na swobodnie bo nie trzeba podbiegać pod żadne szczyty. Tempo jest faktycznie szybsze i wyszło poniżej 5 minut na kilometr. Na mete wpadamy z takim samym czasem 25 minut i 16 sekund. Fotokomórka zdecydowała, że Kamila noga była nieco szybciej na mecie... :-/ I mamy kolejno 34 i 35 miejsce na 65 startujących. A jak się okazuje wyprzedzamy zaledwie o dwie sekundy naszą młodą przeciwniczkę.... ufff!


Jeszcze raz gratulacje dla Kamila za dobry czas w debiucie!! Po biegu powiedział, że rzuca fajki i że super się biegło i to jest coś czego potrzebował ... :-) Oraz obiecał, że nie jest to jego ostatni parkrun ;-) Minęło trochę czasu a od tamtej pory nie wystartował... ?? No ale... jak wrócę do zdrowia to pobiegniemy razem.


Pozdrawiam!!






piątek, 13 grudnia 2013

Niełacno...

Niełacno będzie zrealizować zamierzony kilometraż...
Przeziębienie powróciło ze zdwojona siłą. W sumie to zamieniło się w chorobę :-/ Odpuszczam sobotni parkrun i robię kilkudniową przerwę. Mam tylko nadzieję, że organizm będzie w pełni sił do dwudziestego grudnia... Tymczasem czosnek, miód i medykamenty...

środa, 11 grudnia 2013

Czas upływa...

Do końca roku coraz mniej dni... do tego doszła kolejna przeszkoda bo złapałem jakieś przeziębienie. W weekend nie dałem rady pobiegać i w poniedziałek też. Na trening wybrałem się wczoraj. Miało być coś w okolicach dziesięciu kilometrów i tyle wyszło... Tempo starałem się trzymać w granicach 5:00 min/km no i to się udało!
 Do tego dołożyłem jeszcze przymusowy kilometr podbiegu ze sklepu ;-)

 Trening zrobiony... kolejny nie wiem kiedy. Do końca roku zostało jeszcze 20 dni i 118 kilometrów do przebiegnięcia. Chyba się uda...?  A dzisiaj minął miesiąc od Biegu Niepodległości . A co za tym idzie moim "wąsom" pozostało tylko siedem dni życia!!
 A potem czeka je ścięcie!! Hura!!

czwartek, 5 grudnia 2013

Wybieganie - czyli psychiczne relaksowanie :-)

Obawy co do zegarka minęły już wczoraj. Soft reset pomógł. Wczoraj narysował 6 kilometrową trasę więc było to dla niego przetarcie przed dzisiejszym treningiem ;-)
Obudziłem się wyspany o 8 rano. A to dlatego, że spałem ponad 10 godzin? No co czasem trzeba.  Dzisiaj dzień wolny od pracy więc po głowie chodził dłuższy dystans. Zresztą chodził też dlatego, że jakoś trzeba nabić brakujące kilometry...
No to co? Szybki rzut oka na pogodę zarówno panującą za oknem jak i na stronie meteorologicznej www. Wiatr spory ale bez deszczu. Temperatura w miarę ok. 1017 hPa.  Koszulka a na to bluza i można ruszać. Do tego zabrałem trochę wody i 8 kawałków czekolady? Jak to się nazywa? Wyleciało mi z głowy... takie dwa paski po cztery kawałki. Tabliczka to cała czekolada? Tak?
No i w końcu ruszyłem. Zdecydowałem się pobiec na Colwick... okolice parkrunu w którym raz startowałem. Oznaczało to mniej więcej 15 kilometrów lub więcej w zależności jak będą funkcjonowały nogi. Początek trasy z górki i do tego z wiatrem dlatego musiałem hamować się, by tempo  nie było zbyt szybkie. A to dlatego, że całość treningu chciałem utrzymać w podobnej prędkości czy to będzie z górki czy pod...
Nad tempem zastanawiałem się podczas pierwszego kilometra. Ostatecznie padło na coś w granicach 5:25 min/km. I tak sobie biegłem na spokojnie jedynie z obawą co będzie z powrotem? Widząc przechodniów idących z naprzeciwka których od czasu do czasu zatrzymuje wiatr i targa im fryzury :P No ale dobra... nie ma co się tym martwić póki co :-) Nogi dawały radę, czułem coś tam ale wszystko pod kontrolą. Gdzieś w okolicach 4 kilometra podjąłem decyzję, że przebiegnę coś koło 20 kilosów.... a co tam? Jak pobiegać to pobiegać. No i tak biegłem w nieznane :-) A w sumie trochę znane, bo tutaj przygotowywałem się do maratonu w którym nie wystartowałem... Tak czy inaczej kilometrów przybywało a ja delektowałem się jesienią. Scigałem się z liśćmi napędzanymi wiatrem, podziwiałem ogromne stada gęsi i kaczek coś tam do siebie wykrzykujących. Biegaczy za wiele nie spotkałem... Gdy na zegarku zapikał szesnasty kilometr zreflektowałem się, że pora wracać do domu. Teraz czekało mnie wdrapywanie się pod górki i przybieranie aerodynamicznych postaw a co jakiś czas dostałem z liścia... No i o ile w pierwszą stronę oraz podczas biegania po centrum wodnym mój puls oscylował w granicach 140 to tutaj zaczął wzrastać tak, że ekstremum globalne  przypadło na szczycie góry i wyniosło 176! A co najważniejsze udało się utrzymać w miarę równe tempo.

Kolejny trening planuję zrobić w sobotę lub niedzielę. Ile kilometrów to się zobaczy...


Pozdrawiam :-)

poniedziałek, 2 grudnia 2013

z wysokiego C ! czyli mocny początek grudnia...

Może uda się z przyptupem zakończyć ten rok? Kilometrów do nabiegania w planach trochę mam. I ogólnie jakieś postanowienia adwentowe...
No to zaczynamy!
Pierwszy dzień grudnia i biegania nie było... ale za to pojawiła się wycieczka rowerowa. Pogoda iście wiosenna. Całkiem ciepło a co najważniejsze słonecznie. Może planu do końca nie udało się zrealizować bo mieliśmy odwiedzić słynny las Sherwood ale ostatecznie tam nie dojechaliśmy. Może innym razem się uda... ale to trzeba wcześniej się wybrać niż my to zrobiliśmy albo poczekać na dłuższe dni? Wcześniej nie dało się pojechać, bo rano biegła Justyna więc trzeba było trzymać kciuki za Jaskółkę z Kasiny. Tak czy inaczej zrobiliśmy 52 kilometry. A do lasu zabrakło nam jeszcze z 15...  czyli wydłużyłaby się wycieczka o conajmniej 30 km :-/  Jechało się fajnie :-) Szczególnie w drodze powrotnej gdzie  nachylenie  było na naszą korzyść! Po drodze spotkanych mnóstwo kolarzy którzy nas pozdrawiają ;-) A przy lasach sporo aut? Czyżby byli to jeszcze grzybiarze? Całkiem możliwe bo  inny tutaj klimat niż w Polsce a do tego w powietrzu unosił się ten zapach... ;-) No... a dzisiaj są zakwasy czy tam inne bóle w charakterystycznych dla tego sportu miejscach...  szczególnie gdy rano jadąc do pracy trzeba było siąść na siodle :P
No dobra!!
Dzisiaj drugi dzień grudnia!
Nie jest najlpeszy... a to dlatego, że zegarek mi sfiksował :-/ Zrobiłem już reset... i mam nadzieje, że wszystko wróci do normy przy kolejnym treningu. A dzisiaj... o ile podczas biegania wszystko było ok. To po zgraniu treningu na komputer nie ma pokazanej trasy, tempa poszczególnych kilometrów itd... No nic...
Tak czy inaczej pobiegałem coś dzisiaj. Najsampierw 5 kilometrów z Sylwią :-) A potem jeszcze samemu dorzuciłem dziesięć i pół kilosa tempem 5:29 min/km. Powoli trzeba zacząć budować formę na przyszły rok. Bo jest plan żeby wystartować w styczniu albo w lutym w Polsce w jakimś biegu.  No i to tyle...
A no i zacząłem brać glukozamine. Ile osób tyle teorii.... ponoć to w ogóle nie działa i nie ma sensu brać... no ale jak już kupiłem to zjem to opakowanie.


pozdrawiam