niedziela, 29 września 2013

ciężko... ciężko jest wrócić do rzeczywistości...

Nie wiem nawet od czego zacząć... ?

Po moim pierwszym starcie w Parkrunie udałem się do pracy by tam odliczać kolejne godziny które pozostały do wyjścia. W końcu doczekałem 10 p.m. i jest URLOP :D  Po powrocie pakowanie i następnego dnia na lotnisko... tym razem szczęśliwie :-) Bo ostatnio...
Wtedy szczęścia nie miałem bo w dzień lotu do Polski skradziono mi portfel w którym były między innymi dokumenty :-/ Przez ten incydent myślałem, że całe dwa tygodnie spędzę sam w domu...Jednak ku mojej radości udało się wyrobić paszport tymczasowy w konsulacie w Manchesterze. Dzięki temu, że miałem na telefonie zdjęcie starego dowodu weryfikacja zamiast kilku dni trwała zaledwie minutę. Mimo tego pechowego incydentu wakacje skróciły się tylko o dwa dni. Dobrze, że są osoby na których pomoc można liczyć!
No ale wracając do tego urlopu...
"(H)ola"
Karta pokładowa jest! Paszport jest! Na lotnisku jesteśmy przed czasem i w dobrych humorach czekamy na lot! W stolicy Katalonii jesteśmy koło 15! Od razu czuć różnicę temperatur... i już wtedy stwierdzam, że bluza i para długich spodni się nie przyda... i jak się okazuje podczas dalszego pobytu wcale się nie mylę.
Na lotnisku odbiera nas Karolinka :-) i od razu wręcza mapkę metra.
wtedy jeszcze stan był idealny :-)

Od tego momentu już się z nią nie rozstaję. Na szybko wpadamy do domu zostawić bagaże napić się Sangrii i ruszamy na miasto! Jak się okazuje trafiliśmy na największe święto miasta. La Merce! Kulminacja ma nastąpić we wtorek. Ale cały poprzedzający tydzień już jest obfity w różne atrakcje:-) (chyba już po kryzysie).
Sporo kilometrów przespacerowaliśmy tego dnia a niektórzy przypłacili to odciskiem na stopie :-) Najpierw najsłynniejsza ulica Barcelony La Rambla a nią do portu, potem na plażę, potem pochodziliśmy po uliczkach gotyckich, obejrzeliśmy jakieś projekcje  na Ratuszu i oczywiście spróbowaliśmy Hiszpańskiego piwa  itd...itp... :-)
mim... albo mimka :-) jeden/jedna z wielu :)

Kolumb a jego ręka ponoć pokazuje na Amerykę!




No i nauczyliśmy się kilu słów i zwrotów:
hola- cześć
pan- chleb
cerveza- piwo
gracias - dziękuję
pardon- przepraszam
por favor - proszę, poproszę
que pasa?- co się dzieje?
como estas? jak się masz?
bien- dobrze
sangria - sangria :-)
i pewnie jeszcze kilku innych :-)

"It's a lie"
Następnego dnia wstaliśmy w miarę wcześniej by udać się pod Sagrada Familia by zobaczyć bazylikę którą ciągle budują i budują i jeszcze długo będą budować... bo aż do 2024 roku ponoć? Wyruszyliśmy tak wcześnie, że jeszcze zamknięty był sklep w sąsiedztwie koło domu... No tak... pierwsze sklepy otwierają tutaj dopiero o 9...
Nie był to przypadek, że właśnie tego dnia się tam udaliśmy. Na stronie internetowej Polonii mieszkającej w Barcelonie pojawiła się informacja, że z okazji La Merce w dniach  22,23 i 24 września można za darmo odwiedzić Sagrade.

 Gdy dotarliśmy na miejsce kolejka już była spora... Wcześniej jednak udaliśmy się do sklepu by spożyć śniadanie... Chorizo... :-) Spróbowaliśmy :P Sylwii nie smakowało... a ja już też nie zamierzam tego jeść przez jakiś czas. Choć nie było aż takie słabe... :P No ale dobra, najedzeni ustawiamy się w kolejkę. Mija półtorej godziny i jesteśmy przy wejściu!! Wcześniej zaczepia nas Chinka/Japonka i pyta się która kolejka jest po darmowe tikety... No ale przy kasie na pytanie o darmowy wstęp w tych dniach pan uprzejmie odpowiada: "it's a lie" :-) Kupujemy więc wejściówki po 13,5 Euro i wchodzimy... w środku...ładnie :-)

 Ale z zewnątrz robi większe wrażenie.



Potem piechotką udajemy się w kierunku plaży po drodze podziwiając zabudowę Barcelony i mijając kilka atrakcji turystycznych...





handlarze kocykowi :-)






Na plaży już relaks przy piwku :-) Trochę też pomoczyliśmy nogi bacznie obserwując co pływa w wodzie :P



mała meduza :-)

Powrót do domu piechotką. Po drodze mona było przysiąść i się zrelaksować...
ps. sporo osób biegających widać...




A wieczorem sangria...
Łącznie tego dnia zrobiliśmy koło 15 km... tak mi się wydaje :-)

"La Merce"
Dzień trzeci czyli wtorek... Metrem do centrum by uczestniczyć w święcie Patronki Barcelony. W sumie to nie tak do centrum. Bo najpierw ruszyliśmy w kierunku Arc de Triomf gdzie odbywała się degustacja wina...
okazało się, że niestety jesteśmy za wcześnie. Ruszamy w kierunku ratuszu gdzie mają budować ludzkie wieże! Po drodze napotykamy defiladę kukieł i mnóstwo ludzi. No tak... przecież dzisiaj dzień wolny od pracy! trzeba świętować.




 Zobaczyliśmy co chcieliśmy więc ruszamy na piwko coś zjeść i piechotką na górę Montjuic. Na samym szczycie znajduje się Fortyfikacja, obiekty olimpijskie w tym stadion Olimpijski :-)
dojrzeją dopiero w grudniu :-/



 Do tego jeszcze kilka ciekawych rzeczy... Schodząc z góry napotykamy Pałac Królów.

 Potem schodzimy na dół chwilę odpoczywamy, podziwiamy zabudowę a następnie w metro by w domu nauczyć się robić tapas oraz napić piwka i sangrii. Wieczorem jeszcze odwiedzamy Park Guela a dokładniej taras widokowy, z którego podziwiamy półgodzinne  fajerwerki kończące obchody święta... ale my na tarasie spędziliśmy więcej czasu podziwiając Barcelonę nocą. Tego dnia zobaczyliśmy naprawdę sporo i sporo przeszliśmy :-) Podziękowania dla przewodnika :-)
"Vamos a la playa"
Środa to odpoczynek na plaży. Pogoda ku temu dobra bo chmur na niebie mało. Szybkie śniadanie, wsiadamy w metro w kierunku stacji Barceloneta. Szybkie zakupy w sklepie i... plan by przeleżeć i przepływać cały dzień :-) No i zrobić trening biegowy :-)  Jedno małe jasne pełne i ruszam :-) Tak gorąco, że rezygnuję z koszulki :-)


 w założeniach było przebiec całą plażę. No i się udało. Czasem zbiegłem polać się wodą z natrysku. Ale fajnie :D Widoki były niezłe :-) Zrobiłem 12 km... i się spóźniłem na miejsce startu :-/

 Bywa...  uzupełniłem płyny i do wody :-)

 Woda super! Trafiliśmy na czystą. Będąc po szyję w wodzie doskonale było widać dno. Jedynie to trzeba było uważać na meduzy. Gdy ja biegałem to jeden koleś z klapkiem tłukł wodę... ? A następnie wyrzucił na brzeg dość sporą meduzę za co dostał oklaski od pozostałych plażowiczów :-) I tak na zmianę leżenie i pływanie :-) Zasolenie jest około 5-6 razy większe niż w naszym Bałtyku... wyporność wody spora :-) Nie wytrzymaliśmy całego dnia... trzeba było iść poszukać schronienia w cieniu przy jedzeniu i piwku :-) Coś tam jeszcze pozwiedzaliśmy i ruszyliśmy piechotką do domu :-) A w domu kolejna lekcja kultury Hiszpańskiej! Tym razem Aron pokazał nam jak zrobić samemu sangrię :D :-)  Muy rico - pyszne.
Camp Nou
Czwartek to był dzień... Długi i męczący :-) Z samego rana udaliśmy się w kierunku Park Guell by tam spacerować i podziwiać przepiękny park.
A czasem udało się posłuchać i zobaczyć artystów:



 Widoki nie do opisania... A następnie... ruszamy w kierunku stadionu Barcelony. Mapka w rękę i do przodu. Po drodze zawadzamy o restaurację oraz nawadniamy się San Miguelem co jakiś czas. W końcu jest stadion...

czuć już pierwsze zmęczenie :-) ale mimo tego postanawiamy ruszyć pieszo w kierunku la playa! Tam do późna regenerujemy siły i wracamy metrem do domu :-)

 Przeszliśmy ponad 25 km :-)

 W średnio sprzyjającym do tego typu wycieczek obuwiu :P Nawet zegarek siadł... przed końcem dnia.

W domu raczymy się sangrią... z myślą, że jutro już powrót :-/
Huevos por favor 
Ostatni dzień... i to bardzo krótki :-| Rano ostatni sprawdzian w sklepie :-) Kupiłem jajka i pomidory! Pomidory wziąłem sam jednak o jajka trzeba było poprosić. Udało się!! Mimo tego, że sprzedawca chciał mi sprzedać początkowo jajko niespodziankę :P Śniadanie i kierunek port lotniczy...
Mapka od metra jest więc problemu z trafieniem nie będzie! Jednak pojawił się inny... z kartami od metra :-/ pogniotły się. I nie chciały działać. W końcu jedna zadziała a drugą udostępnił nam bardzo miły pan! Za co gracias!!

 Dobry uczynek za dobry uczynek :-) Stojąc już w rękawie który prowadzi do wejścia samolotu nagle mdleje przed nami starsza pani. Bez wahania dajemy jej naszą wodę, którą zabraliśmy do samolotu :-) Pomogła jej bo odzyskała przytomność a po jakimś czasie popijając zapytała skąd ta woda? Na co mąż: ktoś z tyłu dał :P wszystko zakończyło się szczęśliwie... No prawie wszystko... Bo przez brak wody musiałem wypić w samolocie Sangrię kupioną na strefie bezcłowej :P Ale pamiątka jest!! Bo butelka jest w domu :-)

To tak bardzo pobieżnie...

Już tęsknimy Barcelono :(