niedziela, 17 sierpnia 2014

To miał być powrót...a jest zakończenie kariery...

Brak dostępu do internetu, spowodował, że dopiero teraz publikuje ten post.

Powrót...



Powrót do pisania...

Dawno tutaj nie zaglądałęm. Główną przyczyną był brak czasu i trochę lenistwo...
Sporo od ostatniego postu się działo. Choć samego biegania nie było zbyt wiele...
jednak mimo wszystko było trochę sportowo.
Powoli postaram się do wszystkiego wrócić a dzisiaj napiszę o powrocie do biegania.
Na kalendarzu widnieje 23 lipca. Już ponad dwa miesiące oddycham polskim powietrzem. Od ponad miesiąca nie jestem już kawalerem...
A od wczoraj nie jestem już bezrobotnym... :-) Muszę jeszcze przyznać, że małżeństwo mi służy... a może to niebieganie mi
służy? 
Albo jak to mawiała babka od niemca : zuzamen do kupy...
Nie da się ukryć, że wrzuciłem kilka kilo na ruszt... Wczoraj jeszcze się objadłem parowcami z jagodami,
dokończyłem przedwczorajszą pizze, dorzuciłem kilka frytek, wieczorem trochę czipsów i piwek... 
No ale... !!
Dzisiaj nastąpił przełom. Budziki nastawione na 5:30!! Tak! Tak! Sam może bym się nie zmotywował na takie poranne bieganie?
Ale postanowił się wybrać ze mną brat. Wyszykowaliśmy się w mgnieniu oka...  POdczas gdy garminy szukają sygnału
 my  robimy krótką rozgrzewkę podczas której 
Ustalamy, że zrobimy 5-6 km... Uchylamy bramę a pierwszy startuje Bambi!!
Kiedyś już pisałem o nim... Jaki to z niego sportowiec! 
Ruszył szybko, mimo swoich zaledwie 13 centymetrowych łap. staraliśmy się dotrzymać mu kroku... I całkiem nieźle nam to szło. 
Szkoda tylko, że Bambino nie miał swojego pulsometru... Tak  byśmy mieli już kompletne porównanie naszych obecnych form :-)
Mi serducho waliło szybciej... czasem tylko 2 uderzenia na mimnutę, zwykle 5 uderzeń, a czasami było to nawet 12 uderzeń. 
A może i więcej... Potem porównam na odczytach :P
Warunki pogodowe super. Słonecznie ale temperatura bardzo przyjemna do aktywności. Lecimy tempem poniżej 6 km/min :-)
Trasa na standardzie: do gajówki...(której już nie ma), potem do skrzyżowania białych dróg... walimy w prawot w kierunku wsi Borowa. 
W lesie nawet coś tam popadało, w dołku na drodze jest mała kałuża. Może pojawią się jakieś grzyby wkrótce? Póki co nie ma
ich zbyt wiele... Takie doszły mnie słuchy. No ale...  wracając do tej kałuży. Myślałem, że Bambus walnie z dwa łyki... ale 
się pomyliłem. Może biegł tak szybko, że jej nie zauważył? A może poprostu nie był spragniony...?? Ale przecież to nie
był od taki spacerek... Mnie już trochę suszyło i Bartka też... No ale dobra... nie będę się użalał nad sobą :P
Po chwili odbijamy w Lewo w Kuroską/Kurowską drogę. Jedna z moich ulubionych dróg w tym lesie... wspomnienie wspolnego
jagodobrania z dziadkiem Heńkiem zawsze odżywa...  wspaniałe chwile.
No a wracając do biegu... idzie mi całkiem nieźle jak na taką przerwę... zważając na to,że ostani raz biegłem 13 czerwca...
Dalej kieujemy się na Bajerowy/Bajorowy dukt. Ale nim poruszamy się tylko chwilę, bo odbijamy pierwszą w 
 prawo do białej drogi. I pomysł był trafiony. Bo dystansowo dzieki temu zabiegowy zrobimy ok. 6 km. 
Jednak po 150 metrach droga się kończy. I zaczynamy prawdziwy cross :-) Jako, że ja prowadzę zrywam pajęczyny i koncentruję się głównie
na tym... i przez to o mało bym nie zauważył sarny... ale przecież mawiają, że co się odwlecze to nie uciecze ;)
Po chwili napotykamy całą rodzinkę. Dwa duże osobniki i jeden malutki...  tego roczny... choć i tak wyższy o 15 cm od Bambiego ;-)
Jelonek Bambi... było coś takiego :P Hehe
Nasz czujny towarzysz też dostrzegł zwierzynę. I mimo tego, że biegł za nami to po chwili był przed nami i wbiegł w zagajnik za
sarenkami. Widać, że kiełbasa podawana w misce to za mało by pozbawić go instynktu łowcy :-) Gonitwa nie trwała zbyt długo... 
Najprawdopodobniej odpuścił gdy zobaczył bezbronnego malca na tyle :P
My biegniemy dalej przez chęchy... ale w końcu pojawia się na horyzoncie biała droga.
Kończą się warunki ekstremalne a my kierujemy się już w stronę domu. Tym razem napotkana kałuża służy jako wodopój dla psiaka...
Sporo kosztował go przed chwilą zakończony sprint... Stajemy raptem na 34 sekundy, żeby nie zdążyły ostygnąć mięśnie :-)
Reszta trasy już spokojnie. Łącznie wybiło 6 km. Bambo zmęczony. Musi jeszcze włóżyć nieco pracy, żeby pokonać swoją pierwszą dychę!!
A ja jeszcze trochę pracy, żeby zbudować jakąkolwiek formę!!



Dzięki za trening!!


Do napisania!!


Tak to wyglądało dwie godziny po treningu. Potem rozbolała mnie noga... A ostatnio po wieczorze kawalerskim brata uszkodziłem łąkotkę i naderwałem więzadła poboczne strzałkowe...
Z bieganiem daję sobie spoój na dłuższy czas...  Póki co trochę jeżdżę na rowerze.


Pozdrawiam