Od niedzieli w planach była pizza! Plany nie uległy zmianie... z tym, że do pizzy doszło jeszcze bieganie.
Skoro dzień wolny to budzik poszedł w zapomnienie. Na szczęście zbudziłem się chwilę po ósmej.
Delikatny posiłek składający się z jogurtu i do ataku!!
Przymusowa rozgrzewka podczas której garmin łapie sygnał...
Założenie było następujące: siedem kilometrów spokojnym tempem.
Ruszyłem spokojnie... od razu do pokonania miałem podbieg. Obrałem inny kierunek niż zwykle... tym razem park w którym grywam w tenisa. W sumie to i dzisiaj miał być kończony mecz... ale pewnie na wiosnę dopiero poznany wynik. A korty były wolne...
Pogoda średnia. Niby słoneczko ale czuć chłód. Do tego silny wiatr.
Okazuje się, że dystans do parku z obecnego mieszkania to niecałe dwa kilometry. W parku napotykam kilku biegaczy i biegaczek. W tym jedną z psem rasy Husky, zastanawiam się czy akurat ten był taki wytrenowany, że się słuchał i biegł przy nodze czy po prostu ten którego ja znam jest taki... nieposłuchany :P Bo słyszałem , że ta rasa już tak ma... że jak poczuje luz na smyczy to już go nie ma?
Park bardzo ładny. Kiedyś odwiedziła go królowa Elżbieta.
następnym razem zaatakuje te maszyny... ;-) |
meta? |
ptactwo... łabędzie, czapla, gęsi, kaczki... |
No ale dobra... wracamy do biegu :-) Zrobiłem kilka kółeczek spokojnym tempem czasem po jadalnych kasztanach...
Oto trening:
Cyknąłem kilka zdjęć. Do tego postanowiłem, że jeszcze chwilę poćwiczę na drążku ;-)
A potem udałem się do domu...
Jeszcze na powrocie strąbiła mnie murzynka... ale okazało się, że to tylko biegaczka z parku chciała mi pomachać :-)
W sumie wyszło 9 km. Nogi pracowały całkiem nieźle. Ból znikomy... achilles zasypia? ;-)
Pozdrawiam!! Następny trening być może w niedziele!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz